Podróże

Indyjskie opowieści – część 2

Cd. 

Plecak, który mam na plecach jest wypełniony tylko do połowy – kilka par majtek, dwie pary skarpet, jedna para długich spodni, jedna krótkich, dwa t-shirty i strój do jogi. Najcieplejszą rzeczą, jaką ze sobą zabrałam była bluza, którą miałam na sobie. Wszyscy, których pytałam o to, co spakować, odpowiadali, że mam wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy, resztę kupię na miejscu za bezcen. 

I tak oto stoję przed wyjściem z Delijskiego lotniska. Po dziesięciu godzinach lotu pod pachami i na plecach mam Ganges. Karta SIM, którą kupiłam na lotnisku będzie działać dopiero o czternastej następnego dnia. W samolocie nie przespałam ze zdenerwowania ani minuty. Jestem na drugim końcu świata. Nie wiem, jak mam na imię, a na domiar wszystkiego na liście najpotrzebniejszych rzeczy z polecenia moich znajomych zabrakło kurtki przeciwdeszczowej. 

Lady, taxi? Taxi? I take you very cheap! Lady, taxi! TAXI!!! – słyszę z gąszczu ciał, które w zatrważającym tempie zaczynają mnie otaczać. Nagle wylewa się przede mną morze ciemnowłosych głów. Taksówkarze. Głosy przenikają się, tak że nie da się rozpoznać, z których ust padają te słowa. Każdy mówi, zlepek tych kilku wyrazów. Nie da się ich od siebie odróżnić. Stoję jak wryta. W uszach słyszę dudnienie własnego serca. Chcę zrobić krok, ale moje nogi są sparaliżowane. Kolana chcą się ugiąć. Nie robią tego chyba tylko dlatego, że mój mózg postanowił wejść w tryb freeze, tak dla odmiany od fight albo flight. Dopiero po pewnym czasie uczę się, że najgorsze, co można zrobić, jeśli nie chcesz skorzystać z usług indyjskiego taksówkarza, to nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Wystarczy, że przez ułamek sekundy spojrzysz na ich twarz. Jesteś sprzedany. Żaden inny taksówkarz nie ma już do Ciebie prawa. Zaklepana. Jesteś jego.

– Chodź – czuję, jak ktoś łapie mnie pod ramię i odciąga od morza mężczyzn. Korpulentny koleś w kowbojskiej czapce i okularach, które mogłyby być denkami od słoika – Pierwszy raz ? – pyta kiwając głową z wyrozumiałością, a jego australijski akcent dodaje mi trochę odwagi.

– T-tak. 

– Okej, trzeba Ci znaleźć taksówkę. Jedziesz do Delhi? – z każdym jego słowem uspokajam się coraz bardziej. 

– Tak, ale mam już zarezerwowaną taksówkę. Tutaj jest numer – zaczynam wracać do żywych. 

– Dobrze, musisz przejść przez parking, nie daj się namówić na inne taksówki, szczególnie jeśli nie masz internetu – czy to było aż tak oczywiste? – mogą próbować Cię oszukać. Idź prosto do tamtego okienka i podaj numer swojej rezerwacji. Dam Ci mój numer, gdybyś czegoś potrzebowała. – wyciąga dłoń po mój telefon i wpisuje numer a później swoje imię. – Nazywam się Hunter, ale spokojnie, spokojnie, na zwierzęta poluję tylko aparatem. – dawno nie słyszałam tak suchego daddy joke.

– Dz-dziękuję – patrzę na niego i zastanawiam się, które bóstwo zesłało mi ratunek. – Te wszystkie walizki to sprzęt? – wskazuję na dwa wózki, oba wypełnione walizkami dużego formatu.

-Tak, jestem fotografem, przyjeżdżam tu co roku – rzuca od niechcenia i wręcza mi mój telefon z zapisanym numerem. – No, powodzenia!

I tyle go widzieli. Ciekawe na co jeszcze zapolował w trakcie swojej podróży. I z jakim powodzeniem.

Podchodzę do stanowiska obok zaparkowanych taksówek i pukam w okienko. Mężczyzna w środku śpi. Pukam głośniej. Słyszę głośne chrząknięcie, kaszel i nagle czuję, że ktoś ściąga mi plecak z pleców. 

  – Yes, madam – niższy ode mnie, śniady mężczyzna próbuje wziąć mój plecak. Serce wali mi jak młotem. Kolana znów zaczynają się uginać. Na plecach teraz mam już nie Ganges, a deltę Amazonki. 

– Nie, nie, ja mam taksówkę… To znaczy rezerwację. Rezerwację taksówki – bełkoczę w amoku próbując przytrzymać plecak. 

Yes, madam – jak mantrę odpowiada mężczyzna mając głęboko gdzieś moją niezgodę i kiwa tylko głową, jakbym była dzieckiem, któremu trzeba wyperswadować z głowy głupi pomysł. 

– Nie, Pan nie rozumie, ja mam rezerwację, zapłaciłam przez internet, tutaj jest numer! – teraz trzęsie się też mój głos. 

Yes, yes, madam, it’s okay, it’s okay – odpowiada wskazując jedną ręką na innego knypka, otwierającego drzwi taksówki, drugą usilnie próbując wziąć mój plecak. Tamten podchodzi i zerka na numer rezerwacji. Mija może pół sekundy, kiedy słyszę od niego:

– Tak, tak, pani jedzie ze mną. 

– Ale czy jest pan pewien? Ja miałam rezerwację, tu jest numer… – słysząc swój głos, już wiem, że się poddałam. Że już za moment jeden z nich zdejmie mi z pleców plecak. Że drugi znów kiwnie głową, mówiąc mi, że to z nim mam jechać. Że zamknie za mną drzwi. I że pojadę w siną dal. Sama. 

Chwilę później pędzimy autostradą, a ja mam nadzieję, że jedziemy w kierunku Delhi. Wciąż nie mam połączenia ze światem. Jestem przemoczona i nie potrafię rozpoznać, czy to pot, czy deszcz.

Ciekawe za ile mogliby opchnąć mój komputer na tutejszym rynku. Ciekawe, po ile chodzą nerki. 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *