Psychologia,  Strona główna

Lotnisko zamiast melisy – czyli wstęp do wewnętrznego dialogu – część 1. 

Ze snu wyciągnęło mnie powiadomienie o wiadomości na messengerze. Wiadomość od szefowej. Odkąd komunikatory mediów społecznościowych zaczęły służyć nie tylko do rozmów między znajomymi, ale również między przełożonymi a ich pracownikami, zatarła się granica pomiędzy tym, kiedy wypada pisać w sprawach zawodowych, a kiedy nie. Była szósta rano, a moją pierwszą myślą tego dnia była praca. 

Zwlokłam się z łóżka i odkładając plan o myciu zębów, a co dopiero o piciu kawy, czy zjedzeniu śniadania, usiadłam do kompa. 

– Jak się masz? – wiadomość od znajomego, pomiędzy setkami wiadomości traktujących o wszystkim i o niczym na grupie pracowniczej. 

– Nie wiem jak się nazywam. Głowa zaczyna mi powoli siadać – odpowiedziałam głęboko wypuszczając powietrze, którego i tak już permanentnie brakowało w mojej klatce piersiowej. 

– Okej, pakuj walizki, jedziemy do Aten – jego odpowiedź zbiła mnie zupełnie z tropu. 

– Ale co to w ogóle znaczy, przecież ja mam obowiązki…

– Obowiązki masz od urodzenia do usranej śmierci, pakuj się, kupuję bilety – tymi słowami kumpel skutecznie zakończył moje mazgajenie się. Ostatecznie przecież świat istniał i miał się świetnie, nawet jak mnie na nim nie było. Z całą pewnością zatem jutro słońce wzejdzie i zajdzie za horyzont, nawet jeśli nie będzie mnie na miejscu, żeby mu dopingować. 

Tydzień później siedzimy razem na Wrocławskim lotnisku. Mam chwilę dla siebie, kumpel poszedł do baru. Jest majowy poranek. Raz na jakiś czas muszę mrużyć oczy przed słońcem odbijanym w blasze samolotów. Biorę głęboki wdech, pierwszy od długiego czasu. I razem z wydechem czuję, jak napięcie opuszcza moje mięśnie. Gdyby nie to, że jestem w miejscu publicznym, roztopiłabym się na tym podwyższonym stołku. Wtopiła w jego metalowe poręcze. Zlała ze skórzanym oparciem. Otacza mnie gwar lotniska. Ciągłe komunikaty o przylotach, odlotach, opóźnieniach, zapach kawy i alkoholu, chłód klimatyzacji. A ja mięknę. 

I zadaję sobie pytanie, dlaczego akurat lotnisko wywołuje we mnie ten spokój? 

Lotnisko zwiastuje przerwę w życiu. Wyrwę. Chwilowy niebyt. Już za kilka chwil wzbijemy się w powietrze i nie będzie z nami kontaktu na następnych kilka godzin. Znikniemy. Nie będzie można nas zapytać o to, czy dotrzymamy terminu prezentacji. Nie odpowiemy na niecierpiący zwłoki e-mail. Będziemy tylko my. 

Nagle zdaję sobie sprawę, że to pozostanie samej ze sobą, przychodzi mi z trudnością w codziennym życiu. Dlaczego? Przed czym uciekam? Czego w sobie nie akceptuję, od czego odwracam wzrok? Jakich umiejętności jeszcze mi brakuje, żeby z wypiętą piersią stawić czoła samej sobie? Co składa się na tę intymną sytuację, w której biorę swoje ja pod pachę i tak, jakbym próbowała wysłuchać swojego najlepszego przyjaciela, próbuję wysłuchać samej siebie? 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *