Podróże,  Psychologia,  Strona główna

O tym, czym dla mnie są podróże

Bóg, los, albo układ planet, zadecydowały tak, że urodziłam się w Europie. Jak na Europejkę mam dość śniadą karnację, ale z łatwością można poznać, że bliżej mi do północy, niż do południa. Dodatkowo miejsce mojego urodzenia zadecydowało o tym, że mój paszport pozwala mi w tym momencie podróżować do większości krajów na świecie (w celach turystycznych oczywiście) bez większego problemu. Zatem korzystam z tej możliwości, kiedy mam okazję.
Moją pierwszą dalekodystansową samodzielną podróżą była podróż do Indii.
Co tam przeżyłam, to moje, a jakich oczekiwań nie spełniłam w związku z tą podróżą w oczach otaczających mnie ludzi, to osobna historia.
Pojechałam tam, żeby zrobić kurs instruktora jogi i tak też ta podróż, oprócz miliarda innych doświadczeń, została ukoronowana.
Po powrocie jednak okazało się, że w mojej podróży nie chodziło o to wszystko, o co wydawało mi się, że będzie chodziło. O przejście własnych barier, bycia młodą dziewczyną na drugim końcu świata, spełniania własnych marzeń, przeżywania wzlotów i upadków, łez wzruszenia i strachu, zachwytu nad otaczającą nas rzeczywistością i przerażenia otaczającą nas rzeczywistością.
Nie.
Chodziło o oczekiwania. I o to, że czego bym nie zrobiła, jak bardzo nie wyszłabym z własnej skóry, której bariery bym nie przekroczyła i tak nie było szansy, żebym je spełniła.
Jakie to oczekiwania?
Ano takie, że nie było z tej podróży zdjęć pięknych widoków. Bo tych widoków, najzwyczajniej w świecie, nie było. Nie było mojego zachwytu nad przepysznym jedzeniem. Bo mimo, że jedzenie było genialne, to nie było ono głównym punktem moich przemyśleń. W mojej narracji nie było opiewania miejscowej kultury, religii, sztuki. Bo będąc tam nie chciałam patrzeć na inną kulturę, jak na małpki w zoo, a potem wrócić i opowiadać tej historii z precyzją godną chirurga, nie doświadczając ani jednej emocji związanej z tym, co zobaczyłam.
Z drugiej strony natomiast oczekiwania były zupełnie inne. A mianowicie takie, że niezrozumiałym był fakt, że trafiając na Pahargang w Indiach po prostu spanikowałam. Bo przecież powinnam być wytrawnym podróżnikiem niebojącym się niczego. Niezrozumiałym był fakt, że po powrocie raczej milczałam, niż ekscesywnie opowiadałam o mojej podróży wszystkim naokoło, bo to co widziałam i czego doświadczyłam było po prostu trudne do przetrawienia. Niezrozumiałym był fakt, że o tej podróży opowiadałam raczej w kolorach smutku, refleksji i strachu, niż fascynacji, podniecenia i zachwytu.
Dla jednych byłam małą, europejską dziewczynką, która spanikowała, dla innych zbyt mało ekscytującą Instagram travelling girl żeby moja opowieść była interesująca.

I w całej tej historii chodziło o to, że ta podróż z całym swoim bagażem była o mnie. O tym co ja tam przeżyłam i jakie to dla mnie miało znaczenie. I o tym, że nigdy nie spełnię oczekiwań ludzi, co do tego, jak takie podróże powinny wyglądać. A idąc dalej, nie spełnię oczekiwań dotyczących tego kim mam być. I nawet nie mam już chyba ochoty. ( Btw do tej pory nie miałam okazji opowiedzieć w pełni o tej podróży, a od jej zakończenia minęło już ponad półtora roku. Ale chyba o to w tym wszystkim chodziło. Żebym nie czuła, że muszę).

Piszę ten post ze Sri Lanki, popijając lokalny browar i czując się cudownie w miejscu, w którym jestem. Z taką podróżą, jaką w tym momencie odbywam. Spełniającą tylko i wyłącznie moje oczekiwania. Takie, jakie ja i tylko i włącznie ja, mam wobec siebie na ten moment.

I to o to chodzi w tym moim podróżowaniu.

A kto chce być tego częścią, przeczytać, poczuć, że się zgadza, albo wręcz przeciwnie, niech czuje się zaproszony.

To o tym jest ta historia.

2 komentarze

  • Bartek

    Pani Julo, cudowne przemyślenia, łącze się sercem z emocjami jakie towarzyszą Ci w podróży, podróżuj !!!! i pisz więcej… chce więcej 😉

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *